09 października 2011

Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej


Autorka: Linda Polman
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-7536-279-4
Ilość stron: 304

Radykalna i bezkompromisowa w formułowanych ocenach i wyciąganych wnioskach. Bezlitośnie obnażająca absurdy międzynarodowej działalności humanitarnej. Holenderska dziennikarka Linda Polman jako korespondentka odwiedziła dotknięte klęskami żywiołowymi i kryzysami regiony od Haiti, przez Afganistan aż po zachodnią i wschodnią Afrykę. Na tych doświadczeń oparła swoją demaskatorską „Karawanę kryzysu.” Błyskotliwie napisana analiza razi jednak jednowymiarowością.

Polman dostosowała dyskurs do z góry przyjętej, kontrowersyjnej tezy: pomoc przynosi więcej szkód niż korzyści. Pomstowanie na nieefektywność, niejasne cele i odwrotne od zamierzonych skutki pomocy rozwojowej nie jest niczym nowym. W 2008 r. ukazała się w Polsce poświęcona tej kwestii książka „Brzemię białego człowieka”, której autorem jest  ekonomista Banku Światowego William Easterly. W Stanach Zjednoczonych medialną karierę zrobiła wykształcona na Oksfordzie i Harvardzie Zambijka Dambisa Moyo, przedkładająca chińską współpracę gospodarczą nad setki milionów dolarów płynących szerokim strumieniem z Europy, USA i międzynarodowych instytucji finansowych. Nikt nie czyni tajemnicy z faktu, że wsparcie rozwojowe jest instrumentem polityki zagranicznej i jako takie, podporządkowane jest interesom państwa - donatora. W uchwalonej przez Sejm w sierpniu tego roku ustawie o pomocy rozwojowej polscy posłowie podkreślili szczególne znaczenie współpracy dla demokratyzacji krajów objętych programem Partnerstwa Wschodniego. Ze słusznością takiego zapisu, wyłamującego się z powszechnie przyjętego w Europie  prymatu „redukcji ubóstwa” można polemizować. Dyskusji nie podlega natomiast fakt, że bez finansowego wsparcia z Zachodu da się funkcjonować, na poparcie czego Moyo przytacza przykład dobrze prosperującej Botswany, korzystającej z pomocy w minimalnym stopniu.

Humanitarysta w białym land cruiserze

Linda Polman w swoich postulatach posuwa się znacznie dalej, wzywając do zaprzestania pomocy humanitarnej, czyli  – według  powszechnie stosowanej oenzetowskiej definicji – doraźnej interwencji „zaspokajającej najbardziej podstawowe potrzeby zachowania życia i godności ofiar sytuacji nadzwyczajnych, takich jak kataklizmy, katastrofy, konflikty zbrojne.” Pomoc humanitarna w sytuacjach nadzwyczajnych jest absolutnie konieczna –  podkreślają niosące ją instytucje. I wysoce szkodliwa – twierdzi Holenderka. Swoją argumentację opiera na przekonaniu, że przestrzeganie wywodzących się z konwencji genewskich szlachetnych zasady regulujących działalność organizacji humanitarnych: neutralności, bezstronności i niezależności jest nieosiągalne w kontekście współczesnych kryzysów i wojen.

Z jednej strony, dowodzi Polman, winni temu są współcześni humanitaryści - zgraja merkantylnych cyników wznoszących toasty „Let AIDS take care of them!” w przerwach partyjki golfa na polu „odbudowanym wcześniej niż doszczętnie zbombardowane szkoły i szpitale”. Wewnętrznie skłóconych, rywalizujących bowiem o milionowe kontrakty na realizacje nierentownych projektów, a wieczorami rzucających się „w drobne ramiona prostytuujących się dzieci.” (s.73).

Polman bezrefleksyjnie miota ciężkimi oskarżeniami wobec całego środowiska pracowników humanitarnych opierając się na jednostkowych przypadkach i nieweryfikowalnych, osobistych obserwacjach. Mnoży przykłady pojedynczych uchybień: skażona radioaktywnie żywność od Komisji Europejskiej, spleśniałe sery i rękawice narciarskie od prywatnych ofiarodawców, przeterminowane leki od firm farmaceutycznych. Mnogość podmiotów świadczących pomoc i jej masowy charakter oraz odrobina złej woli umożliwiają z pewnością oparcie analizy wyłącznie na negatywnych obrazach. Tak uproszczony obraz świata ułatwia z kolei wydawanie bezlitosnych sądów.

Kanapki pod bramą Auschwitz

Z drugiej strony, nawet jeśli wśród pracowników NGO trafi się kilku ideowców, a pracy nie odbiorą im samozwańczy szaleńcy i niekompetentni religijni fanatycy, defraudacją środków zajmą się sami odbiorcy pomocy. Dostarczaną żywność sprzedadzą na targu. Nie okażą wdzięczności za ofiarowane im protezy. Zadbają, aby w pobliżu kamer zachodnich telewizji nie zabrakło głodnych, okaleczonych dzieci. Autorka wydaje się oczekiwać, że w gronie potrzebujących znajdą się wyłącznie osoby o nieposzlakowanej opinii. W jej ocenie wszystkich pozostałych należało by pozostawić samym sobie. Bezkompromisowość Polman może wynikać z jej doświadczeń z obozu w Gomie, gdzie w 1995 roku pracowała jako korespondentka. We wschodnim Kongu schronił się wówczas blisko milion rwandyjskich Hutu, uciekających przed ofensywą FPR, w tym odpowiedzialni za ludobójstwo członkowie rasistowskich bojówek i armii rządowej. Wybuch epidemii cholery spowodował, że w ślad za uchodźcami ruszyła „pomocowa karawana” w asyście niezliczonych ekip telewizyjnych. Zachodni świat, który zamknął oczy na masakry Tutsich, postanowił zrehabilitować się śląc hojne wsparcie mieszkańcom obozu, w tym niedawnym ludobójcom. Skoro jednak nie było możliwości rozdzielania pomocy tylko wśród niewinnych, czy należało zrezygnować z jej udzielania w imię zbiorowej odpowiedzialności?

Obraz obozów dla uchodźców i ośrodków pomocy ofiarom działań wojennych w Sudanie, Somalii, Bośni czy Sierra Leone pióra holenderskiej dziennikarki to apokaliptyczna wizja triumfu mocy piekielnych, bez współpracy z którymi nie sposób realizować działalności humanitarnej. Polman kwestionuje sensowność niesienia pomocy w sytuacji, w której zasadnicza jej część trafia w ręce watażków wojennych, tym samym przedłużając trwanie konfliktu i przyczyniając się do eskalacji przemocy wobec ludności cywilnej. Posuwa się jednak do niewybaczalnego nadużycia porównując niesienie pomocy w skupiskach uchodźców do rozdzielania darów w obozów koncentracyjnych na zasadach dyktowanych przez faszystowskich zarządców.

Prosta wizja skomplikowanej rzeczywistości

Skłonność do uogólnień i przejaskrawień w połączeniu z niebanalną frazeologią i dziennikarskim populizmem podnosi niszczycielki potencjał książki. Polman niczym bokserski sędzia punktuje wszelkie potknięcia humanitarnego świadka, całkowicie pomijając jego osiągnięcia. Przekonuje, że istnieją dziedziny życia, w których da się zapomnieć o regułach gospodarki rynkowej czy roli mediów. Każe wierzyć, że uda się zrealizować wymagające specjalistycznej wiedzy i umiejętności projekty bez angażowania dobrze opłacanych fachowców. Lektura tej jednostronnej analizy nie zmieni proporcji między zwolennikami i krytykami działalności humanitarnej. Każdy tylko mocniej okopie się na swoich pozycjach bogatszy o nowe argumenty.



Tekst został wybrany recenzją miesiąca serwisu "Lektury Reportera".

1 komentarz:

  1. Kiedyś w holenderskiej telewizji oglądałam wywiad z Lindą Polman. Brzmiała nawet przekonywająco, a jednocześnie bardzo cynicznie. Nie spodziewałam się, że książka zrobi aż taką karierę. Najwyraźniej nastała teraz moda na krytykowanie pomocy humanitarnej.
    Ciekawe, czy gdyby przyszło jej mieszkać – a nie tylko podróżować – w rejonie objętym klęską głodową, też byłaby tego samego zdania.

    OdpowiedzUsuń