23 lipca 2011

Ucieczka z raju


Autor: Leah Chishugi
Wydawnictwo: Hachette Polska
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-7575-881-8
Ilość stron: 312

Po co ciągle pisać o ludobójstwie w Rwandzie w 1994 roku? Według Assumpty Mugiranezy, rwandyjskiej psycholożki, badaczki problematyki ludobójstwa: „Czytanie i pisanie pomaga w dekonstrukcji procesu eksterminacji. Ta dekonstrukcja jest źródłem wiedzy niezbędnej do przekazania historii, do zachowania pamięci, a więc również do znalezienia sposobów zapobiegania zbrodni[1]”. Polscy czytelnicy mieli jak dotąd szczęście do literatura faktu poświęconej tej tematyce, dającej bez wątpienia szansę, aby prześledzić i spróbować zrozumieć drogę prowadzącą do tej masowej zbrodni. Jednak od każdej reguły zdarzyć się musi wyjątek. 


„Ucieczka z raju” to autobiograficzna opowieść napisana po latach przez ocalałą z zagłady. W Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa Hachette w ramach serii „Pisane przez życie”. Oryginalny angielski tytuł „A Long Way from Paradise” skrócono i uproszczono tak, by lepiej wpisał się w łzawą stylistykę cyklu. Ujawniające wyjątkową skłonność do imiesłowów przymiotnikowych tytuły „Skrzywdzona”, „Okaleczona”, „Zhańbiona”, „Oszpecona”, „Skazana na piekło” u wrażliwych czytelników powinny uruchamiać automatyczny wewnętrzny komunikat o treści: „Uwaga: tandeta”. Także w przypadku książki Chishugi nie będzie to ostrzeżenie na wyrost.

Leah urodziła się w Rwandzie w zamożnej, tutsyjskiej rodzinie. Dorastała we wschodnim Zairze, „[…] nie znając cierpiących na malarię albo chorych z powodu picia wody złej jakości. Wszyscy mieli elektryczność, nawet w małych domach, i kanalizację”. Okres powszechnej szczęśliwości w krainie miodem i mlekiem płynącej przypadał na rządy Mobutu, choć ten ostatni „był dyktatorem i robił wiele okropnych rzeczy” (s. 27). Leah to zdolne, śliczne dziecko, otoczone troskliwą opieką wykształconych, ceniących europejską kulturę, kochających się rodziców. Wraz z dziewięciorgiem rodzeństwa żyje w „atmosferze mniej lub bardziej idealnej szczęśliwości” (s. 15) i absolutnej nieświadomości jakichkolwiek napięć międzyetnicznych, gdyż w domu nie było zwyczaju poruszania trudnych tematów. Kilkunastoletnia Chishugi rozpoczyna pracę w Kigali jako modelka dla lokalnej marki piwa, a wkrótce cała rodzina przenosi się do rwandyjskiej stolicy. W wieku niespełna osiemnastu lat rodzi syna, co nie ogranicza jej ożywionego życia towarzyskiego, nie zmusza do rezygnacji z modelingu ani porzucenia ulubionej gry w tenisa. I aż nie sposób nie zacytować Woltera: „wszystko jest najlepsze na tym najlepszym z możebnych światów”. Po czterech rozdziałach, w których słowo „szczęście” odmienione zostało przez wszystkie przypadki, nadchodzi 6 kwietnia 1994 r.

Ludobójstwo niesie z sobą tak potężny ładunek emocjonalny, że skontrastowanie go z błogim dzieciństwem, konstruowanie fabuły na zasadzie antytezy raj – piekło to tabloidyzacja literatury. Książka zyskuje wprawdzie na wiarygodności w części poświęconej ucieczce z ogarniętego żądzą krwi kraju, brak tu jednak, podobnie jak w całej książce, pogłębionej analizy przyczyn i skutków wydarzeń. „[…] nawet u […] maluchów grubsze i bardziej płaskie nosy Hutu wyraźnie różniły się od długich i cienkich nosów Tutsi. To straszne zostać posiekanym z powodu kształtu nosa”(s. 107).

Najpoważniejszym zarzutem wobec „Ucieczki z raju” jest wyjątkowa potoczność stylu. Narracja oparta jest na prostym, przeładowanym czasownikami opisie podejmowanych działań, wzbogaconym trywialnymi dialogami. Przeszkadzają powtórzenia i kolokwializmy, jak choćby „bardzośmy się zbliżyły” lub „jeśli idzie o […].” Drażni nadmiar sformułowań niczym z taniego romansu: „serce krwawiło”, „serce zaczynało mocnej bić”, „niemal fizyczny ból w sercu.” Leah Chishugi jest osobą wielojęzyczną, mówiącą mieszanką francuskiego, lingala i kinyarwanda. Historię opisała po angielsku, którym nie posługuje się jak rodowity mówca. Słabość stylu mogę więc zrozumieć, ale nie zaakceptować.

Autorka przyznaje, że o ludobójstwie nigdy nie chciała i nie potrafiła mówić. Wydarzeniom kwietniowym poświęciła więc jedynie krótki fragment opowieści, koncentrując się na opisie wędrówki przez kolejne afrykańskie państwa: Zair, Ugandę, Kenię, Zambię, RPA, szukaniu swojej drogi w życiu, odzyskiwaniu zaufania do ludzi. Takie ujęcie kryje w sobie także duży potencjał literacki, czego Chishugi wykorzystać nie potrafiła. Odnosi się wrażenie, że książka miała pomóc w spopularyzowaniu działalności humanitarnej autorki prowadzonej w ramach założonej przez nią organizacji Everything is a Benefit. Szacunek i podziw dla Leah Chishugi za jej postawę w czasie ludobójstwa oraz zaangażowanie na rzecz kobiet we wschodnim Kongu nie mogą służyć jako usprawiedliwienie nieudolności pisarskiej.

Mówi się, że każdy człowiek ma w sobie jedną wybitną książkę. Nie każdy ma jednak wystarczający talent, aby przelać ją na papier.

Więcej na temat działalności charytatywnej autorki, w tym reportaż i zdjęcia z Konga, na stronie: http://www.everythingisabenefit.org oraz na jej facebooku.



[1]  "Ludobójstwo drażni", Gazeta Wyborcza, Julianna Jonek, 14.11.2010

11 lipca 2011

Lecz zabije rzeka białego człowieka

Autor: Patrick Besson
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-7392-350-8
Ilość stron: 410


We Francji sylwetki Patricka Bessona nie trzeba przedstawiać. Cudowne dziecko francuskiej literatury, swoją pierwszą powieść opublikował w wieku 17 lat. Wyróżniony dwukrotnie przez Akademię Francuską za książki „Dara” i „Les Braban”, od ponad dziesięciu lat zasiada w jury Prix Renaudot. Autor ponad czterdziestu książek, które ukazały się nakładem kilkunastu wydawnictw. To również znany ze zjadliwego języka i zamiłowania do prowokacji dziennikarz, który publikował m.in. w prawicowym dzienniku „Le Figaro” i komunistycznym „L’Humanité”. Obecnie można go czytać w centrowym tygodniku „Le Point”.

W maju Besson zjawił się w Warszawie, aby promować swoją drugą wydaną po polsku powieść „Lecz zabije rzeka białego człowieka”. Była okazja, by posłuchać autora i fragmentów jego książki we „Wrzeniu Świata” oraz poczytać wywiady, jakich udzielił ogólnopolskiej prasie.
Dzięki staraniom wydawnictwa Noir sur Blanc premiera książki nie przeszła bez echa, choć wydaje się, że w przypadku tego typu literatury trudno liczyć na masowe zainteresowanie polskiego czytelnika. Powieść Bessona ma jednak atuty, dzięki którym sięgną po nią nie tylko ci, którzy skrupulatnie odnotowują każdą publikację poświęconą Afryce.

Po pierwsze tytuł. „Lecz zabije rzeka białego człowieka” przykuwa uwagę, budzi ciekawość, brzmi jak zaproszenie do tajemniczego, pełnego poezji i grozy świata. Po polsku jest jeszcze lepszy niż w oryginale. Chapeau bas dla tłumaczki Krystyny Arustowicz, która nie tylko rewelacyjnie przełożyła tytuł, ale również poradziła sobie z pełnym aforyzmów i słownych gier stylem Bessona. Pisarz ma dar błyskotliwej riposty i cyniczne poczucie humoru, którego nie zatracono w przekładzie: „Przejechać przez Brazzaville nocą.[…] Czarne ulice pełne Murzynów. Paryskie przedmieścia bez Paryża po środku”.
Ustami swych bohaterów toczy debatę – echo francuskich medialnych i naukowych sporów na temat Françafrique. Obrywa się wszystkim. Mitterrandowi za La Baule, afrykańskim przywódcom za korupcję i nepotyzm, Kagame za próby stworzenia „Wielkiego Imperium Tutsyjskiego”. Afrykanom i Europejczykom, amerykańskiej kinematografii, szpiegom, biznesmenom i organizacjom pozarządowym: „Te NGO-sy zostały wymyślone po to, by ocalić od nędzy i nudy białych, którzy nie chcą wracać do swoich krajów. Wszyscy sądzą, że zajmują się czarnymi niedorozwiniętym ludami, a one zajmują się białymi nadwrażliwymi jednostkami.”

Po drugie fabuła. To rzadkość na polskim rynku wydawniczym, by książka poświęcona Afryce Równikowej nie była ani literaturą podróżniczą, ani też dokumentem non-fiction. To  powieść szpiegowska rozgrywająca się współcześnie w scenerii stolicy Republiki Konga. Na paryskim lotnisku Charles-de-Gaulle, wyruszający w służbową podróż Christophe Parmentier, centralna postać powieści, dostrzega Blandine de Kergalec, emerytowaną agentkę francuskiego wywiadu, która pożegnała się ze służbą w latach osiemdziesiątych w atmosferze skandalu. Po wylądowaniu w Brazzaville zaczyna ją śledzić. Niczym dopływy rzeki Kongo kolejne wątki zasilają główny nurt historii. Mnożą się postacie i ich wzajemne powiązania. Dwudziestokilkuletnia Kongijka Tessy zdążyła już w swym krótkim życiu paść ofiarą zbiorowego gwałtu i dwukrotnie zostać matką, a teraz szuka majętnego europejskiego kochanka, który zechce podzielić się z nią zarabianymi na afrykańskiej ropie pieniędzmi. Jej przyjaciel Puszkin, mulat i początkujący artysta, jest synem Jeleny, niegdyś urzekająco pięknej Rosjanki, która na stałe osiadła w Brazza. Bernard Lemaire, doradca afrykańskich przywódców, woli prowadzić życie zawieszone gdzieś między Paryżem a Afryką. Pojawia się też Joszua, Tutsi szukający sprawiedliwości za ludobójstwo 1994 roku i hutyjska rodzina Rwabango, której ma dosięgnąć kara za udział w zbrodniach. To wielokulturowy i wielonarodowy panteon ciekawie nakreślonych postaci biorących udział w najnowszej historii państw z serca Afryki, połączonych krwawą rzeką Kongo. Autor nie pokusił się o zapierające dech w piersiach zwroty akcji, zapewnił jednak czytelnikom kilka ciekawych rozstrzygnięć, dlatego więcej z fabuły zdradzać nie należy.

Po trzecie narracja, która prowadzona jest z wielu perspektyw, przez różne postacie, w pierwszej lub w trzeciej osobie. Przekręcanie stronic powieści przypomina otwieranie rosyjskiej matrioszki. Zdarza się, że przez kilkadziesiąt stron czytelnik ze skupieniem podąża za opowieścią fascynującego bohatera. Innym razem trafia na wyblakłą, podstarzałą figurę, której rozbudowane wspomnienia dawnych czasów świetności nie budzą zainteresowania. Stąd wynika główny zarzut wobec powieści: jest nierówna, nie trzyma tempa, a niektóre wątki wydają się nadmiernie rozbudowane.

Besson mówi o swojej książce, że „to wymyślona historia rzucona na historyczne tło jak u Aleksandra Dumasa. […] by moja opowieść była autentyczna, mieszkałem w Brazzaville przez trzy lata"[1]. Później byłem wzruszony, gdy Kongijczycy pytali mnie: "Skąd to wszystko wiesz, skoro nie jesteś jednym z nas?[2]” Fikcja miesza się tu z historyczną prawdą, bez szkody dla tej ostatniej. Opisy Rwandy przed i podczas ludobójstwa nie zabrzmią fałszywie nawet dla czytelników zaznajomionych z publikacjami Jeana Hatzfelda czy Wojciecha Tochmana. „Lecz zabije rzeka białego człowieka” nie rozczaruje też lubiących dziennikarski styl, ironię z nutką niepoprawności politycznej, frankofonów, frankofilów i frankofobów (tj. czytelników w najwyższym stadium zaznajomienia z Francją przez gigantyczne F). Ja nie miałabym nic przeciw przeczytaniu jej ponownie, w oryginale.

[1] „Afryka jest pełna wszędobylskich szpiegów”, Rzeczpospolita, Anna Kilian, 23.05.2011
[2] "Lecz zabije rzeka białego człowieka", Gazeta Wyborcza, Ludwika Włodek, 21.06.2011