13 kwietnia 2011

Byłem dzieckiem żołnierzem

Autor: Lucien Badjoko
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2007
ISBN: 978-83-7495-310-8
Ilość stron: 144

„Okazało się, że zabicie kogoś wcale nie jest takie trudne, a nawet powiedziałbym – raczej łatwe” – wyznaje w swojej książce dziewiętnastoletni, urodzony w Zairze Lucien Badjoko.

Siedem lat wcześniej, zafascynowany filmami akcji ze Schwarzeneggerem i Van Dammem, zamiast jak co dzień wrócić do domu po szkole, zaciągnął się do rebelianckich oddziałów Laurent-Désiré Kabili. Przez 5 lat walczył z dziesiątkami tysięcy innych kadogo – dzieci żołnierzy. Uczestniczył w obalaniu reżimu Mobutu, w wyniku którego doszło do przekształcenia Zairu w Demokratyczną Republikę Kongo.

Wbrew oczekiwaniom, wojna nie okazała się zabawą. Dziecięca bezmyślność zaprowadziła go prosto w wojenne piekło. Wielu kolegów poległo. Sam kilkukrotnie otarł się o śmierć. Doświadczył chorób, bólu, strachu, upokorzenia psychicznego i upodlenia fizycznego. Poczuł, co znaczy zemsta, poczucie wyższości i władza, którą daje posiadanie broni. Postrzegał siebie jako bohatera. Zabijał. „Nie mieliśmy wcale świadomości śmierci. Życie nie było dla nas świętością”tłumaczy w książce.

Po demobilizacji spisał swoje przeżycia na kilkunastu stronach, które francuska dziennikarka Figaro Magazine Katia Clarens pomogła mu przeredagować i wydać. Jego opowieść pisana jest prostym, żołnierskim językiem. Publikacji nie można traktować jako źródła wiedzy o najnowszej historii DR Konga. Niewiele tu miejsca na refleksję, jeszcze mniej na wyrzuty sumienia Luciena. Jednak czytelnikowi jego książki z pewnością nasunie się ważne pytanie: dziecko z karabinem to raczej kat czy ofiara?

12 kwietnia 2011

Czasem w kwietniu

Produkcja : USA, Rwanda, Francja
Rok produkcji: 2005
Oryginalny tytuł: Sometimes in April
Reżyseria: Raoul Peck
Obsada: Idris Elba, Carole Karemera, Pamela Nomvete, Oris Erhuero, Debra Winger

Wysokobudżetowy film telewizyjny wyprodukowany przez HBO bez hollywoodzkich nazwisk, za to z udziałem europejskich aktorów afrykańskiego pochodzenia. Wyrazisty, poruszający i zanadto prawdziwy, aby zyskać popularność nominowanego do Oscarów „Hotelu Rwanda”. A szkoda, bo opowiedziana w nim historia dużo bliższa jest przerażającej rwandyjskiej rzeczywistości z wiosny 1994 roku. W pogromach, które rozpoczęły się w kilka godzin po katastrofie samolotu z rwandyjskim prezydentem Juvénalem Habyarimaną na pokładzie, śmierć poniosło blisko 1 000 000 Tutsich i umiarkowanych Hutu.

Opowieść rozpoczyna się 7 kwietnia 2004 r., w Narodowym Dniu Pamięci. Jak co roku, wraz z początkiem pory deszczowej, Augustin Muganza (Idris Elba), Hutu, kiedyś żołnierz armii rwandyjskiej, obecnie nauczyciel w szkole w Kigali, powraca myślami do wydarzeń sprzed dziewięciu lat. Widz pozna w retrospekcji historię desperackiej walki o życie jego najbliższych: żony Jeanne (Carole Karemera) i dzieci narodowości Tutsi oraz krewnych i sąsiadów. Dotrze również do źródeł konfliktu między Augustinem a jego bratem Honoré Buterą (Oris Erhuero), aktywnym działaczem rasistowskiego radia RTLM, które nawoływało do ludobójstwa. Honoré, oskarżony o udział w zbrodniach, ma stanąć przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym dla Rwandy w Aruszy.

Co stanowi o sile filmu? Wyraźnie afrykański klimat, autentyczna sceneria. Reżyser filmu, Raoul Peck, uzyskał zgodę producentów na nakręcenie filmu w Rwandzie. Peck, Haitańczyk wychowany w Kongu, otrzymał pierwotnie propozycję realizacji afrykańskiej „Listy Schindlera”, projektu, który doprowadził do powstania „Hotelu Rwanda”. Odmówił uznając, że takie ujęcie zuboży obraz rwandyjskiej tragedii, nie pozwoli na ukazanie światu jej przyczyn i konsekwencji. Następnie postawił warunki, jakich amerykański przemysł filmowy nie ma zwyczaju akceptować. Zażądał prawa do wersji reżyserskiej, przedstawienia historii z punktu widzenia Rwandyjczyków z udziałem miejscowych aktorów i statystów oraz zorganizowania oficjalnej premiery w Rwandzie. Niespodziewanie HBO wyraziło zgodę.

Dzięki takiemu splotowi okoliczności powstał autentyczny i odważny obraz. Nie brak w nim drastycznych rozstrzygnięć, jednak film nie epatuje przemocą. Większość brutalnych scen dzieję się poza ekranem. Film nie irytuje odrealnionym dążeniem do happy endu. To opowieść o przytłaczającej większości Tutsich, którzy nie mieli szczęścia trafić do hotelu Mille Collines. O ich codziennym koszmarze nie tylko na ulicach stolicy kraju Kigali. Kamera wchodzi do kościołów, szkół, na pola sorgo i bagna. Na wsiach rozmowy nie toczą się po angielsku, ale w kinyarwanda. 

Peck wyznał, że początkowo każde ujęcie wydawało mu się nazbyt ograniczone, niekompletne, a tragizm zbrodni ludobójstwa nie do przekazania. Ostatecznie zdecydował się połączyć osobiste wspomnienia ocalonych w historię jednej rodziny przedstawioną na tle bezsilności, ignorancji i obojętności wspólnoty międzynarodowej. Aby wzmocnić autentyzm sięgnął po archiwalne materiały zachodnich stacji informacyjnych: BBC, CNN, CBS. Uwypuklony w ten sposób kontrast między chłodną kalkulacją zachodnich decydentów a bezmiarem ludzkiego cierpienia nie pozostawia obojętnym.

Muzykę do filmu stworzył Bruno Coulais, jeden z najpopularniejszych francuskich kompozytorów muzyki filmowej, m.in. wyróżniony Cezarem za ścieżkę do dokumentalnego „Mikrokosmosu”.

Film nie rozczaruje widzów posiadających wiedzę na temat rwandyjskiej tragedii. Pozostałymi zaś wstrząśnie.

W samej Rwandzie produkcja została przyjęta  z ogromnym zainteresowaniem. W premierowym pokazie na stadionie Amahoro w Kigali uczestniczył prezydent kraju Paul Kagame. Na kolejnym, zamiast planowanych 8 000 widzów, zjawiło się 18 000.

Film nominowany był do Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie.