10 marca 2012

Dom żółwia. Zanzibar

Autorka: Małgorzata Szejnert
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 384

O pomyśle na trzecią od czasu pożegnania z działem reportażu „Gazety Wyborczej” książkę opowiada bez patosu. „Złowiła go” u wybrzeży Zanzibaru podczas pierwszego w życiu nurkowania, urzeczona widokiem ogromnych żółwi zielonych. Po dwóch latach pracy na granicy dziennikarstwa i dziejopisarstwa udowodniła sobie, że potrafi skorzystać ze swobody, jaką cieszą się młodsi reporterzy pisząc reportaż z daleka. Pokazała przy okazji, jak z bagatelnej inspiracji stworzyć wielowarstwową, wielogłosową i wielowątkowa opowieść gęsto przetkaną cytatami z przeszłości i teraźniejszości.  

Małgorzata Szejnert sięga po wypróbowaną metodę, opowiadając o Zanzibarze tak, jak w 2009 r. o Ellis Island. Po raz kolejny ulega fascynacji obszarem pogranicznym. Wyspą, którą postrzega jako wrota do kontynentu afrykańskiego. „Stamtąd wyruszali wielcy podróżnicy: David Livingstone, Henry Morton Stanley, Richard Francis Burton i inni. Dziś jest kluczem do zrozumienia epoki historycznej związanej z niewolnictwem i walką z nim, którą podjęła Wielka Brytania z powodów gospodarczych i politycznych, chociaż nie można wykluczać i humanitarnych. Także do zrozumienia rewolucji 1964 r. i wydarzeń porewolucyjnych: najpierw swoistej odmiany komunizmu, a potem powolnej demokratyzacji z korupcją i uwłaszczaniem władzy postkomunistycznej” – tłumaczy w rozmowie z Danielem Lisem opublikowanej na łamach miesięcznika „Znak”[1].

Żółw, najtrwalszy dom na Zanzibarze

Sposobem na poradzenie sobie z ogromem materiału stała się tytułowa postać książki: żółw zielony. Wiek sędziwego żółwia olbrzyma - sto siedemdziesiąt lat - wyznaczył ramy czasowe opowieści. Trudy jego współczesnej egzystencji, na plażach odbieranych mu przez międzynarodowy przemysł turystyczny, urastają do rangi symbolu zanzibarskiej bezdomności. Doświadczali jej przywożeni na Zanzibar niewolnicy, arabskie elity wygnane z kraju w skutek rewolucji, a obecnie mieszkańcy nadbrzeżnych wiosek odgradzani od morza murami drogich hoteli.

Reportażystka spogląda na losy afrykańskiej wyspy w sposób wolny od europocentryzmu. Nie czyni z Europejczyków siły sprawczej. Nie obarcza ich winą. Nie stawia ponad innymi. Każda z korowodu postaci, których relacje złożyły się na książkę, otrzymuje równe szanse, by uwieść czytelnika swoją historią. Zanzibar wyłania się więc z opowieści o: przedstawicielach niegdyś potężnych rodów arabskich, największym handlarzu niewolników w Afryce Wschodniej Tippu-Tipie, przyrodniku i dyplomacie Johnie Kirku; wymazanym z kart oficjalnej historii wyspy Ugandyjczyku Johnie Okello, śpiewaczce taarabu Bi Kidude czy też japońskim dżudoce Tsuyoshi Shimaoke.

Dla siebie Szejnert zarezerwowała miejsce uważnego, choć wycofanego obserwatora. Zamiast odautorskiego komentarza muszą wystarczyć starannie dobrane cytaty i dyskretna ironia: „W 1971 roku ogromną figurę Stanleya strącono z cokołu na rozkaz dyktatora Mobutu Sese Seko. […] Odjęto mu nogi, co stanowi aż nazbyt okropną aluzję do losu robotników króla Leopolda w Wolnym Państwie Kongu.”

Między starym a nowym

Autorka nie ukrywa, że w jej przypadku odejście od reportażu prasowego do niewymagającej samoograniczenia formy literackiej, to droga bez powrotu. Pracując nad książką, pozwala uwieść się historii danego miejsca. Także tym razem przeszłość dominuje nad teraźniejszością. Szejnert dostrzega więcej poezji w tym, co minione.

Wraz z nadejściem rewolucji 1964 roku relacja oparta na żmudnej analizie archiwalnych źródeł przeobraża się w klasyczny reportaż, powstający z udziałem pełnokrwistych świadków wydarzeń, poparty jednakże kwerendą biblioteczną. Zmiana entourage, nowe wyzwania, włączenie do narracji niższych klas społecznych. Socjalistyczny projekt ukrzyżowania stolicy wyspy enerdowską zabudową. Poszukiwanie sposobów na radzenie sobie z wielomiesięcznym blackoutem: prezydent Amani Karume zachęca do odkrywania romantyzmu kolacji przy świecach. Socjotechnika na usługach nowej władzy z siejącym grozę Popobawą. „Napastnik nie rani ofiary, ale nią poniewiera, upokarza ją, upadla.” Książka zyskuje z każdą kolejną historią.

Szejnert konstruuje swoją opowieść z serii minireportaży, postacie przeplatają się, opisane miejsca stają się scenerią kolejnych wydarzeń, budynki zyskują nowych lokatorów. Całość najłatwiej docenić czytając niezachłannie, z troską o szczegół. Pieczołowite opracowanie tematu w połączeniu z urodą języka budzi podziw. Jednak reporterski kunszt łatwiej docenić, gdy opowieść wkracza na znany i lubiany obszar. Dla mnie pozostaje nim niezmiennie burzliwa historia najnowsza.


[1] „Historyk bez patentu”, Znak, http://www.miesiecznik.znak.com.pl/index.php?tekst=1851
[2] W tekście korzystałam z wypowiedzi Małgorzaty Szejnert ze spotkania autorskiego poświęconego książce, które odbyło się we „Wrzeniu Świata” w 2011 r. oraz materiałów promocyjnych wydawnictwa Znak http://www.youtube.com/watch?v=Ag6ctCag7ns

Tekst został wybrany recenzją miesiąca serwisu "Lektury Reportera".



3 komentarze:

  1. Wydaje się, że "Dom żółwia" to ciekawa książka:) Tym bardziej dla osób takich jak - zainteresowanych na równi dziejami najnowszymi, jak i historią nieco dawniejszą. I dodam jeszcze, że cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga:) Tematy związane z Afryką bardzo mnie interesują, aczkolwiek moja wiedza póki co raczkuje. Więc będę tu na pewno częstym gościem:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam tym serdeczniej, że z powitaniem zwlekałam niewybaczalnie długo, zaniedbując przy okazji wszystkie blogowe rubryki. Co teraz z zapałem nadrabiam. Liczę, że będę miała udział w kształtowaniu literacko-filmowych gustów afroneofitki :) Wypatrzyłam u Ciebie na blogu Wrzenie Świata, dla mnie absolutnie kultowe wydanie książek Kapuścińskiego. Zaczynałam od niego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :) Pozwolę sobie tylko dodać, że autorka książki (mimo dziennikarskiej dociekliwości i rzetelności) pomyliła się pisząc,że Tharii Topan był kupcem arabskim a to nieprawda, był kupcem indyjskim.
    Szkoda, że Pani Małgorzata Szejnert zupełnie w książce pomija wpływ i historię hindusów na wyspie. Przez to trochę daje niepełny obraz historii Zanzibaru. To właśnie hinduscy kupcy byli jednymi z najważniejszych, którzy mieli wpływ na biznesowy ale również polityczny rozwój wyspy a przy tym to czasami fascynujące historie ludzi. Może byłby to dobry temat na 2 część:)
    Mimo wszystko warto tę książkę przeczytać! :)

    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń